Biorę w ręce okładkę i już mi się podoba – prosta, jedynie z dwukolorową nazwą zespołu i czarnym rysunkiem sowy. Pożądany minimalizm niemalże jak na stronie Google i pudełkach Apple. Z tyłu spis utworów, w środku płyta cała w kolorze niebieskim, kilka (bardzo podstawowych) informacji o zespole i jedno jego zdjęcie. Ten gustowny minimalizm przyciąga uwagę, ale na pewno brakuje chociażby wkładki z tekstami, bo m. in. to wyróżnia wydania płytowe od elektronicznych.
Po włożeniu płyty do odtwarzacza pierwsze wrażenie spowodowane okładką lekko zanika… Utwór „Fairytaleshow” otwierający krążek nie jest chyba tym co powinno się znaleźć na debiutanckim albumie na samym początku… No, ale zdarza się. Później muzyka wydaje się być ciekawsza. Już w drugim utworze wokal wydaje się być nietuzinkowy, a instrumenty brzmią nietypowo – coś pomiędzy nowoczesnym rockiem, a eksperymentami. Na pewno jednak pojawia się pytanie, czy wokalista śpiewa tylko po angielsku? Wyjaśnia się to w już w trzecim utworze, który poprzez ciekawy wokal (w końcu po polsku!) i bas grający pomiędzy dwoma oktawami pokazuje prawdziwy styl kapeli.
Ten styl wnosi wrażenie warszawskiego, chociaż zespół jest z Ząbkowic Śląskich. Grają fajnie, ale nie da się odrzucić „słodko – pierdzącego” klimatu grzecznych rockmanów. Z jednej strony ok – mają swój styl, ale z drugiej robią wrażenie zespołu na pięć minut. Swoje pięć minut już jednak mieli, ponieważ z tego co się dowiedziałem to w 2013r. doszli aż do finału jednego z telewizyjnych muzycznych szoł. Co prawda sam nie mam telewizora i o Fairy Tale Show słyszę po raz pierwszy, ale z przyjemnością oglądnąłem ich zmagania w programie na YouTube. Pod tym względem zespół jest znakomitym kąskiem dla grzecznej młodzieży. Nawet wygląd członków kapeli nawiązuje do „grzeczno – niegrzecznego” stylu brytyjskich zespołów XXI w.
Poza wspomnianym wcześniej kiepskim początkiem reszta płyty wydaje się być ciekawa. Linia melodyczna gitary niby jest prosta, ale charyzma wokalisty z sekcją rytmiczną nadają całości lekkiego kopa.
Całość kończy cover „Do Ani” zespołu Kult. Wersja jest bardzo ciekawa i żywa (znowu ten latający po oktawach bas tworzy klimat!). Wokalista sporo zaryzykował śpiewając zupełnie inaczej niż w oryginale, ale chyba było warto. Co prawda przeróbka wydaje się mi być adekwatna do przesłuchania eksperymentalnego i nie wyobrażam sobie słuchania tego tak często jak oryginału „Do Ani”, ale udało się dodać nieco powiewu świeżości do tego klasyka.
Kapela nie przeciąga zbytnio długości płyty – i bardzo dobrze! Niewiele ponad pół godziny to wystarczający czas, żeby przedstawić swoją twórczość na płycie po raz pierwszy. Brawa też za ładną okładkę i energię, którą słychać na płycie. Tyle, że dla mnie ta energia jest zbyt „grzeczna”. Nawet te sztuczne roztrzepane fryzury i niedbałe garnitury na zdjęciu wewnątrz płyty to mówią.
7/10
Rafał Dercz
Napisane przez RA
dnia sierpień 04 2015
4306 czytań ·
Nasza strona wykorzystuje pliki cookies (tzw. ciasteczka). Są one przechowywane w przeglądarce internetowej Czytelnika i są pomocne m.in. do tworzenia statystyk oglądalności strony. Nie zawierają one żadnych danych osobowych ani w żaden sposób nie zmieniają konfiguracji urządzeń, na których zostaną zainstalowane. Nowe regulacje prawne obowiązujące od 23 marca 2013 r. zobowiązują nas do poinformowania Czytelników o tym w wyraźniejszy niż dotąd sposób.
Czytelnik może spowodować, że jego przeglądarka internetowa nie będzie przechowywała cookies, wystarczy zmienić jej ustawienia.